top of page

Tę stronę zamieszkują różnorodne Bzdurki – przesiedleni mieszkańcy mojej głowy. Bzdurkami nazywam je nie z braku szacunku, wręcz przeciwnie. Nazywam je ze względu na zawarte kiedyś postanowienie, które chciałabym tutaj przytoczyć. Brzmi ono następująco:

Raz wyciśniętej pasty do zębów nie da się z powrotem wcisnąć do tubki. Z powziętej myśli co prawda można zawsze się rozmyślić, ale odmyśleć się jej już nie da.  Czasami wywiercają w głowie dziury i człowiek chodzi potem z takimi sterczącymi myślami, co to ani nie chcą się odczepić, ani wrócić do środka. Jest to zarówno uciążliwe, jak i niebezpieczne dla otoczenia.

Chcąc zatem uniknąć ciągłego potykania się o własne myśli, postanowiłam poznać przyczyny tej dywersji. Nie obyło się bez burzy, ale oto właśnie podpisujemy rozejm. Na jego mocy myśli do tej pory zamieszkałe i Plątające się Totutotam, zostały przesiedlone Tu i obiecały plątać się nieco mniej.

Zamiast Plątania się myśli zobowiązują się do pełnienia Ważnej Społecznie Misji, jaką jest promowanie Bzdurzenia we wszystkich kształtach i w każdych warunkach, jako że w pełni zgadzają się z następującą myślą Julka Tuwima:

,,Dzieci bzdurzą, i – że tak powiem – chcą być bzdurzone. Potem im to przechodzi. Komu nie przechodzi – ten zostaje poetą.”

Podpisano

Ja (Justyna Cholewiak) i Bzdurne Myśli

Szukaj

Złote runo rzeki

Zdjęcie autora: Justyna CholewiakJustyna Cholewiak

– Chodź, coś ci pokażę – wykrzykuje nagle i ciągnie mnie za rękę. Nie mam pojęcia kim jest, ale wzbudza moje absolutne zaufanie. Jego spojrzeniu po prostu nie da się odmówić. Idę więc. Coraz szybciej. Po chwili świat obok nas staje się tylko rozmazanymi liniami. W dodatku w miarę tego liniowacenia rzeczywistości (niezbyt już rzeczywistej) stopy przestają się dopominać o dotyk ziemi.

Kiedy docieramy nad rzekę, staje się im już zupełnie niepotrzebny.

– No i patrz – pokazuje na błyszczącą diamencikami słońca i tak puchatą, że chciałoby się pogłaskać – wodę tuż pod nami – czy to nie piękne?

– Niesamowite – przyznaję, bo to jedyne co mi pozostaje.

– To teraz pokażę ci coś jeszcze piękniejszego – mówi głosem, w którym coś mi się bardzo nie podoba.

– Ej, co ty u licha robisz?!? Nie puszczaj mnie! Przecież się utopię!

– Nie utopisz. Złap się tego – i wkłada mi do ręki… swój włos.

Świetnie. Mogę się już żegnać z życiem. Cóż, przynajmniej sobie pofruwałam, fajnie było. No trudno. Włos. Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. O… Moment… ej, kurczę, frunę sobie na tym włosie. Cieniusieńki, prawie się urywa, ale – trzymam się!

– No mówiłem przecież – dociera do mnie głos z bliżej niezidentyfikowanej strony.

W miarę tego, jak uświadamiam sobie, że latam, zamiast tonąć, włos staje się coraz grubszy. Coraz bardziej złocisty. I coraz bardziej… płynny. W końcu mam w łapkach bardzo dużo płynnego złota, które smakuje jak miód.

– Naturalny miód rzeczny. Grecy nazywali to ambrozją. Fajne, nie?

Ambrozja…

Ja bym nazwała to inaczej. Zdaje się, że przyśniła mi się nadzieja.

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Poezja ostrych krawędzi

Senna rozciągłość niedzielnego poranka paca mnie w głowę łapkami kota. Budzi się wtedy myśl, że najważniejsza jest pogoda ducha. W...

Comments


Formularz subskrypcji

Dziękujemy za przesłanie!

  • Facebook
  • Twitter
  • LinkedIn

©2021 by Surdut Sensu. Stworzone przy pomocy Wix.com

bottom of page